Kolejny rok za nami. 2016 rok to czas bardzo interesujący z punktu widzenia konsumenta piw rzemieślniczych, ale także i tych masowych. Moda na kwasy, piwa postarzane w beczkach, dodawania ciekawych składników do piwa. Rok krzepnięcia rynku, ale i powstawania nowych inicjatyw. Chociaż tak naprawdę między 31 grudnia a 1 stycznia w zasadzie nie ma żadnej różnicy (może poza porankiem, który 1 stycznia zwykle jest trudniejszy), to jednak oddzielająca te dwa dni północ stanowi symboliczną barierę między poprzednimi i kolejnymi 12 miesiącami. Jak było w piwie w 2016 roku? Co było dobre, a co złe?
1. Coraz wyższa jakość +
Minęły już czasy, gdy za najlepsze polskie piwo (wg plebiscytu www.browar.biz) uznawane było Noteckie z Czarnkowa, na które dzisiaj żaden szanujący się Beer Geek nawet nie spojrzy. Różnorodność i jakość polskich piw poszybowała w górę. Niestety: wciąż wiele browarów, również tych bardzo uznanych, wypuszczała na rynek piwa z ewidentnymi wadami, a także całą masę piw zwyczajnie słabych, które na rynku nigdy nie powinny się znaleźć. Czy było to spowodowane niską świadomością, brakiem umiejętności, starym sprzętem – nie wiem, niemniej jako konsumenta nie powinno mnie to obchodzić. Wydaję pieniądze, więc chcę otrzymać pełnowartościowy produkt! Na szczęście ewidentne wtopy i piwa zasługujące tylko na publiczne wylanie na rynku wraz z wychłostaniem piwowara zdarzają się coraz rzadziej, a i średnia jakość „niewadliwych” piw była w 2016 roku coraz wyższa. Do tego stopnia, że dzisiaj „przeciętnymi” nieraz określimy piwa, które jeszcze niedawno zrobiłyby na nas spore wrażenie – gdyż mamy świadomość, że na rynku możemy przebierać w piwach naprawdę dobrych.
2. Fantastyczne polskie piwa +
Ratebeer uznawany jest za jeden z najbardziej opiniotwórczych portali piwnych na świecie. Jest to serwis społecznościowy, którego użytkownicy oceniają wypite przez siebie piwa, a następnie z ocen tych wyciągana jest średnia i publikowany ranking najlepszych piw. W ciągu kilku lat z piwnej pustyni staliśmy się, no, może nie piwną potęgą, ale przynajmniej krajem z piwami o uznanej na świecie renomie. Wiele polskich wyrobów wskoczyło do list światowego „top 50” dla danych stylów, a warzone przez browar Koczkodan Kormoran Imperium Prunum uznane jest przez użytkowników za najlepszy porter bałtycki na świecie! W sumie w top 10 dla tego stylu znajdują się aż 4 polskie piwa. Wspomniane piwo załapało się nawet na listę 20 najlepszych piw świata, ustępując miejsca głównie piwom z takich piwowarskich potęg, jak Stany Zjednoczone i Belgia. Również inne piwa, jak Samiec Alfa Barrel Aged czy leżakowane w beczkach piwa z serii Buba Extreme osiągają poziom światowej czołówki. Innymi słowy – niektóre piwa warzone na ziemiach między Bugiem a Odrą stanowią światową ekstraklasę, a piwosze z innych krajów chętnie wymieniają swoje „sztosy” na nasze produkty.
3. Olbrzymia liczba premier i odważne style, nie tylko IPA +
Jak skrzętnie policzyła Piwna Zwrotnica, w zeszłym roku w naszym kraju miało miejsce ponad 1500 piwnych premier. Słownie: ponad tysiąc pięćset! To oznacza średnio 4-5 nowych piw dziennie. Co cieszy, są to piwa nie tylko w stylu IPA i pale ale (chociaż różne wariacje na ich temat to w sumie połowa premier), ale także style mniej popularne – wszelkiej maści stouty, piwa kwaśne, piwa belgijskie, portery, a nawet ponad setka lagerów. Do tego dochodzą piwa w stylach bardzo rzadkich i często zapomnianych, w czym przodują Browar Piwoteka i Browar Okrętowy, który zresztą jest według mnie (obok Browaru Spółdzielczego) jedną z ciekawszych nowych inicjatyw na naszym rynku piwnym. Niektórzy mogą się zżymać, że dla browarów priorytetem jest wydawanie nowości zamiast dopracowywanie i dbanie o jakość już wcześniej warzonych piw, ale z drugiej strony miło jest iść do multitapu i za każdym razem trafiać na coś, czego się jeszcze nie piło.
4. Browary przechodzą na swoje +
Coś, co dla wielu osób w tym kraju jest niegroźnym hobby, dla innych staje się sposobem na życie. Od piwowarstwa domowego do posiadania własnego browaru – któż z nas by nie chciał takiej ścieżki kariery? Oczywiście budowa browaru to ogromne koszty, stąd wysyp browarów kontraktowych; można uwarzyć własne piwo nie inwestując gotówki w sprzęt i czasu w budowę browaru i zdobywanie dziesiątek pozwoleń. Niektórym jednak to nie wystarcza, stąd po udanym zaistnieniu i trwaniu na rynku decydują się na tak odważny krok – w tym momencie budują się np. browary Pinty i Browaru Waszczukowe, na ukończeniu jest browar znanego kontraktowca Perun. Podobny los niedługo czeka AleBrowar, ale gwoli uczciwości trzeba dodać, że zapowiadano to już 4 lata temu, a pierwsze piwa z alebrowarowej taśmy miały wyjechać już w roku 2014.
5. Kraft w każdym sklepie i w powszechnej świadomości +
Jeszcze niedawno piwa rzemieślnicze utożsamiane były z wielkomiejskimi grupami brodatych hipsterów z zapamiętaniem dyskutujących o walorach smakowych i aromatycznych jakichś dziwnych, drogich wynalazków. Piwa rzemieślnicze dostępne były głównie w niszowych lokalach i sklepach specjalistycznych; dzisiaj mnóstwo zwykłych piwiarni, multitapów i lokali gastronomicznych ma w swojej ofercie coś ciekawszego, niż koncernowe jasne pełne. Piwa nazywane niszowymi można kupić w marketach, osiedlowych sklepach spożyczwych, a nawet na stacjach benzynowych. Nikt już nie patrzy się ze zdziwieniem, gdy na domówce pojawiają się piwa droższe niż 8 zł za czteropak, a trend stał się istotny i niedający się ignorować do tego stopnia, że także większe browary oraz koncerny zaczęły produkować piwa stylizowane na rzemieślnicze. Ale czy to ostatnie to na pewno plus? O tym niżej.
1. Tubagate i Grand Champion 2016, czyli zły rok dla Browaru Zamkowego w Cieszynie –
Mam do Browaru Zamkowego w Cieszynie spory sentyment. Podoba mi się, że rokrocznie na masową skalę warzy piwo według zwycięskiej receptury konkursu piwowarów domowych. Za to, że na jego terenie odbywa się Festiwal Bracka Jesień, gdzie pojawia się także konkurencja. Za to, że – będąc częścią międzynarodowego konglomeratu – produkuje coś ciekawszego, niż inne koncernowe browary. Ale niestety mijający rok nie był dobrym rokiem dla Browaru. Postępująca erozja prestiżu Grand Championa i coraz wyraźniejsze traktowanie jego premiery po macoszemu (a kiedyś ta doroczna premiera była sporym wydarzeniem), sprzedawanie piwa (mimo masowej skali) w cenach równych, a nawet wyższych niż u pozbawionych własnego sprzętu kontraktowców czy wreszcie słynna Tubagate, czyli afera związana ze sprzedażą Porteru Jubileuszowego. Szybkie przypomnienie: chodziło o to, że Browar Zamkowy sprzedawał rzeczony porter jako małą, limitowaną partię w cenie absurdalnie wręcz wysokiej (w sklepach kosztowało sporo powyżej 50 zł), co mogło mieć jakieś uzasadnienie, ale krótko po tym w marketach w całej Polsce masowo pojawiło się to piwo w cenie niższej. Podobno niższej, niż u hurtowników. Prztyczek w nos dla konsumentów (w końcu płacili za produkt mocno limitowany), kopnięcie w tyłek dla mniejszych sklepów. Niektóre z nich po tej akcji zrezygnowały ze współpracy z Browarem z Cieszyna. Smak piwa, bardzo dobrego przecież, zszedł tu na drugi plan.
2. Średnie RISy –
Wcześniej wspomniałem, że w zeszłym roku na rynku zadebiutowało bardzo dużo nowych piw – w tym jednym z najciekawszych stylów, czyli Russian Imperial Stout. Rok-dwa temu każde pojawienie się takiego piwa było sporym wydarzeniem, a na butelki prowadzono zapisy! Dlatego z radością przywitałem to, że niejeden liczący się browar za punkt honoru postawił sobie uwarzenie RISa. Tylko co z tego, skoro często w ogóle nie wykorzystano możliwości dawanych przez ten styl, który ma wszelkie predyspozycje, by wyrywać z kapci. Często te Russian Imperial Stouty były puste, wodniste. Albo nudne. A „nudne” to obelga dla piwa w tym stylu.
3. Brak powtarzalności warek i zjazd jakościowy niektórych browarów –
Wprawdzie na początku tekstu jako plus wymieniłem coraz wyższą jakość piwa, to jednak wciąż nieraz zdarzy mi się w lokalu czy (chyba jeszcze częściej) w butelce trafić na piwo, które kończy w zlewie lub jego picie nie sprawia przyjemności. Zawierają ewidentne wady. Tym smutniejsze jest, że takie wpadki przydarzają się nawet najbardziej uznanym „markom” na polskim rynku; co gorsza, są takie browary, których wyroby jeszcze niedawno były synonimem jakości polecanym w ciemno, a teraz są tylko kolejnymi piwami na półce, po które niekoniecznie warto sięgać; mam tu niestety na myśli także jednego z pierwszych polskich kontraktowców, do którego mam ogromny sentyment. Chciałbym dożyć czasów, kiedy będę mógł polecić znajomemu w ciemno jakieś piwo, nie martwiąc się, że nie piłem „aktualnej” warki. Które pite pół roku temu wypiłem oblizując się obleśnie i cmokając głośno i dzisiaj, w kolejnej partii, nie smakuje jak woda z wrzuconą kostką masła i zawartością kociej kuwety.
4. Kopanie się po kostkach –
Cóż. Niektórzy mogą myśleć, że polska „scena” piwna to jedna wielka rodzina, ciągłe kooperacje, współpraca i sielanka. Tak jednak nie jest. Po pierwsze, jest to biznes. Niestety – nie zawsze fair w stosunku do innych uczestników gry. Pieniądze czasem biorą górę nad przyjaźnią. Po drugie, jak to w każdym dosyć hermetycznym środowisku (jest na to określenie – „polskie piekiełko”, ale nieprawdą jest, że sytuacja wygląda tak tylko w Polsce), sporo jest niechęci, a czasem i otwartej wrogości do osób z zewnątrz. Po trzecie – niesnaski w środowisku browarów, właścicieli lokali, piwowarów. Wiadomo, ludzie są różni i nie da się tego uniknąć, jednak czasem przybiera to formy wręcz groteskowe.
5. Inicjatywy udające kraft i robiące mu złą renomę –
Skoro na piwach rzemieślniczych można zarobić, to w ślad za browarami warzącymi fajne piwo przyszli naśladowcy, chcący wskoczyć do pociągu z napisem „piwna rewolucja” lub „browary regionalne” jadąc na gapę. Zjawisko ma kilka oblicz. Pierwsze: piwa warzone przez lub dla dużych graczy udające piwa rzemieślnicze. Ale OK, tutaj przynajmniej na etykiecie (np. Okocimie sezonowe) zwykle mamy informację, że jest to piwo pochodzi z browaru przemysłowego – chociaż etykieta ta udaje taką „tanią”, domową. Drugie, znacznie gorsze: klony. Działa to tak: zamawiasz partię piwa z jakiegoś browaru (prym wiedzie tu Witnica), naklejasz na tym swoją etykietę (np. Piwo Łebskie) i udajesz, że jest to piwo regionalne, uwarzone przez malutki browar usytuowany w danym mieście. I oczywiście sprzedajesz to piwo z kilkukrotną przebitką. Oblicze trzecie, najgorsze: podobnie jak poprzednio zamawiasz partię piwa w takim browarze (np. Fuhrmann), nazywasz je fikuśnie i jeszcze bezczelnie piszesz na etykiecie, że jest to piwo rzemieślnicze. Tutaj przykładem jest True Bunny. Dlaczego to jest najgorsze? Ano dlatego, że osoba nieobeznana w kraftowej specyfice sięgnie po takie piwo, przepłacając kilka złotych na każdej butelce, i zrazi się do piw rzemieślniczych.
Co dodalibyście do plusów i minusów? A może nie zgadzacie się z którymś z moich punktów?