Dużo dobrego dzieje się na polskim rynku piwa. Powstają nowe browary, piwowarzy śmiało eksperymentują z recepturami. Poziom piwa stale się podnosi, a polskie marki powoli wyrabiają sobie markę na świecie. Jednak są i takie tendencje, których nie mogę skomentować dobrym słowem i wolałbym, żeby powoli umierały. Wyróżniłem 7 trendów, które nie podobają mi się najbardziej.
1. SESSION IPA
Kiedy idę do multitapu i w opisie piwa widzę przedrostek „session”, to automatycznie przeskakuję do następnej pozycji. Session IPA? Po cholerę mi session IPA? Jak chcę IPA, to biorę IPA. Jak chcę „lżejsze IPA”, to biorę APA. Jeśli rozumieć przedrostek „session” potocznie – jako coś „łatwego” do picia, lekkiego, niezobowiązującego… To przecież nie o to chodzi w IPA! India Pale Ale to piwo mocno chmielone, goryczkowe, aromatyczne, chmielowe. Niemalże zaprzeczenie sesyjności. Jest już kilka odmian „nowofalowych” piw, mającymi być lekkimi, chmielowymi trunkami o zawartości alkoholu do 5% – chociażby summer ale, pale ale, po co więc kolejny (nowo)twór? A może chodzi po prostu o to, że „IPA sells”? Sorry, ale dla mnie to tak, jakby browar wypuścił na rynek foreign extra stouta (stout lżejszy od RISa) i nazwał go „session russian imperial stout”, by podbić sprzedaż.
2. NADPRODUKCJA NOWYCH, ALE TAKICH SAMYCH PIW
Piwna Zwrotnica w swoim świetnym opracowaniu podsumowała zeszły rok na polskim rynku piwa – i wychodzi z tego, że mieliśmy w tamtym roku ponad półtora tysiąca premier. Półtora tysiąca! To ponad 4 premiery dziennie. Nie da się wszystkiego spróbować i nie wylądować w szpitalu z marskością wątroby. I to zakładając, że pije się tylko nowości. Jasne, nikt nikomu nie każe próbować wszystkiego; ponadto fajne jest, że idąc do multitapu czy sklepu z piwem prawie zawsze trafię na coś, czego jeszcze nie piłem. Tylko co z tego, skoro część tych nowości niczym się nie wyróżnia na rynku; kolejne piwo do wypicia i zapomnienia. Połowa wszystkich premier to wariacje na temat APA i IPA – jasne, rozumiem to, ludzie lubią takie piwa (ja też), a vox populi vox dei. Tylko dwie sprawy: po pierwsze, spora część tych piw jest zwyczajnie przeciętna. Nie wyróżnia się w smaku niczym spośród pozostałych piw w tym stylu. Po drugie – popadliśmy w pewną skrajność. „Kraftowy” konsument lubi próbować nowych rzeczy. Więc ludzie chcą nowości. A skoro chcą nowości, to nie ma czasu dopracowywać „starych” piw, trzeba warzyć wciąż nowe, nowe, nowe. A skoro ciągle są nowe, to próbujemy nowych rzeczy, nie mając czasu na kolejne warki piw, które na rynku były wcześniej. Czyli skoro „stare” się nie sprzedaje, to trzeba produkować nowości. I koło się zamyka. To się musi w końcu zatrzymać.
3. ZA DUŻO DODATKÓW
I ponownie Piwna Zwrotnica: prawie 1/3 nowych piw na rynku to piwa z rozmaitymi dodatkami. Owocami, przyprawami, roślinami, a nawet… Z mięsem. Rozumiem chęć bycia odjechanym, może nieco kontrowersyjnym i potrzebę wyróżnienia się na rynku (zgodnie z zasadą: wyróżnij się bądź giń): stąd szanuję takie zabawy, jak Imperial Herring Stout (stout ze… Śledziami – Browar Piwoteka) czy piwo czosnkowe (Kormoran). Póki nie jest to dominującym trendem, to jest ciekawie. Rozumiem dodatek owoców do kwaśnych, z zasady orzeźwiających piw. Nie jestem maniakiem niemieckiego prawa czystości zakazującego używania czegoś ponad chmiel, słód i wodę, niejedno piwo przyprawione roślinką inną, niż chmiel mi smakowało (chociażby Miś Wojtek z miętą syryjską). Ale poważnie prawie co trzecie piwo to piwo „z czymś”! A to przesada. Czy to ciągła pogoń za nowościami wymusza chęć wyróżnienia się za wszelką cenę – niekoniecznie jakością piwa, ale kolejnym (nie)typowym dodatkiem? Czy naprawdę musi być tak, że wrzucając do koszyka kilka piw będę miał w tym koszyku pół sklepu owoce-warzywa?
4. PIWA Z EWIDENTNYMI WADAMI
OK, przyznaję, ten trend może się zmniejsza, ale wciąż za wolno. Kiedy kupuję nowy samochód (nie, żebym jakiś w życiu kupił), oczekuję, że będzie miał wszystkie koła i jeździł bezawaryjnie; kiedy kupuję mielone, to nie chcę, by śmierdziało zgnilizną. A jak kupię kefir i w aromacie znajdę coś, czego być tam nie powinno – sklep bez problemu przyjmie reklamację, a potem pewnie zrobi aferę hurtownikowi, a ten producentowi. Ew. złożę reklamację bezpośrednio u producenta – a ten wymieni mi towar na taki, który wad nie ma. A jak jest z piwami rzemieślniczymi? Trafiłeś na warkę, która bardziej nadaje się do ugotowania jarzynowej, niż do picia z kufelka? Cóż, to jest piwo kraftowe, tak bywa. Wali masłem? Piwowar się uczy sprzętu, musisz wybaczyć. Skwaśniało przed terminem ważności? Naklejamy etykietę „sour” i udajemy, że tak miało być. Cholera, szanujcie klienta, bo zagłosuje portfelem na inny browar. Albo zniechęcicie do całej idei piwa rzemieślniczego osobę próbującą po raz pierwszy czegoś ciekawszego niż lechotyskożubr .
5. CENA NIEWSPÓŁMIERNA DO JAKOŚCI
Nie chcę tutaj poruszać wątku ceny piw rzemieślniczych jako-takich. To, czy powinny kosztować 3 zł, 8 zł czy 12; kosztują ile kosztują, cenę kształtuje rynek. Nie można jednak nie zauważyć, że niektóre piwa są wypozycjonowane cenowo wyżej, niż sugerowałaby ich jakość. Wypozycjonowane wysoko. Za wysoko. Weźmy taki chociażby Porter Jubileuszowy z Browaru Zamkowego w Cieszynie. Tak, to jest bardzo dobre piwo. Ale… 50 zł? Podobnie piwa barrel aged z Dr Brew. Ceny wyższe, niż wielu sztosów zza wielkiej wody – gdzie do ceny końcowej trzeba doliczyć transport i narzut pośrednika, o ile nie kilku. Jasne, ja nikomu do portfela nie zaglądam, jak ktoś chce, to niech kupuje, jak go nie stać albo uważa, że cena jest za wysoka – może olać sprawę. Ale nie chciałbym się w pewnym momencie obudzić na rynku, gdzie za małego, przeciętnego RISa przyjdzie mi zapłacić 50 zł.
6. CZTERDZIESTY ÓSMY SINGLE HOP XXX
OK. Rozumiem ideę. Chodzi o pokazanie, jakie możliwości daje dany chmiel. Że chmiel „X” daje smaki i aromaty bardziej w stronę grapefruita, „Y” w stronę topinambura, a „Z” w stronę igiełek dwuletniej sosny rosnącej po południowej stronie nasłonecznionego stoku w wysokich partiach Kordylierów. Ale właściwie… Po co? Rozumiem, że interesuje to piwowara, który kombinuje z różnymi odmianami, żeby osiągnąć zamierzony efekt. Musi znać cechy, których piwu nada konkretna odmiana chmielu. Ale od strony konsumenta wygląda to inaczej; konsument szuka po prostu piwa, które będzie mu smakowało; mało go interesuje, jakiego chmielu użyto do jego przyprawienia (pomijam tu najbardziej „zaawansowanych” beergeeków). Różne odmiany chmielu mają różne zastosowania: jedne dają przyjemniejszą goryczkę, inne nadają się bardziej na aromat albo smak; jeszcze inne są uniwersalne. I po to używamy mieszanki chmieli, by osiągnąć ciekawsze, bardziej złożone i smaczniejsze piwo. Oczywiście nie mówię, że jak do piwa wsypano tylko jeden typ chmielu, to znaczy, że jest kiepskie, nudne i nadaje się tylko do wyczyszczenia odpływu w zlewie. Jest wiele świetnych piw, w których nie znalazła się wyjątkowo bogata mieszanka dwudziestu siedmiu różnych odmian chmielu; ale chmiel powinien być środkiem do uzyskania dobrego piwa, a nie celem samym w sobie. A może tylko ja nie czekam z wypiekami na twarzy na kolejnego single hopa od Doctor Brew?
7.KOPANIE SIĘ PO KOSTKACH I PODKŁADANIE NÓG
Choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, że kraft to ludzie, pasja i zabawa, to prawda jest taka, że jest to biznes. Browar, także kontraktowy, ma przynosić zyski, nikogo nie bawi dokładanie do interesu. Ponieważ rynek rozwija się coraz wolniej, a browarów przybywa – zaczynają pojawiać się niesnaski, oczernianie konkurencji, donosy, podpieprzanie kanałów dystrybucji i inne nieładne zagrania, które ze zdrową konkurencją mają mało wspólnego. Więcej o tym napisał Kuba z The Beer Vault, więc nie ma sensu rozwijać tej myśli tutaj – dodam tylko od siebie, że zjawisko jest coraz mniej marginalne i mam nadzieję, że nie skończy się na totalnej wojnie wszystkich ze wszystkimi. Żeby nie okazało się, że kooperacje i wspólne uśmiechy do zdjęć to tylko fasada, za którą toczy się wojna bez żadnych zasad.
Dodalibyście coś do tej listy?
Warto przemyśleć pewne sprawy,żeby nie wpaść z deszczu koncerniaków ,pod rynnę kraftu.