Dawno, dawno temu, gdy piwo w cenie 30 zł jawiło mi się jako absurdalna fanaberia, a te w cenie 100 zł jako coś wręcz abstrakcyjnego, poszedłem na pierwszy panel degustacyjny – wówczas były to piwa w stylu Barley Wine – i idea spodobała mi się do tego stopnia, że aż napisałem o tym post na blogu. Również dzisiaj, gdy piwo za większe kwoty nie robi na mnie wrażenia, lubię uczestniczyć w panelach degustacyjnych – pozwalają one za relatywnie niskie pieniądze spróbować ciekawych, często niedostępnych w Polsce piw, a jednocześnie spotkać się towarzysko z innymi piwnymi dewiantami i nad małą szklaneczką rozprawiać o rzeczach tak nieistotnych w obliczu ogromu wszechświata, jak to, czy bardziej czuć w tym piwie stary bandaż czy mokrą skarpetkę.
Jednocześnie uważam, że ocenianie tak próbowanego piwa – poprzez pisanie recenzji na Ratebeer, Untappd, Polskikraft czy Naszą Klasę – jest zwyczajnie nieuczciwe. Dlaczego? Wyjaśniam.
1. Bo za dużo sztosów na raz
Panele degustacyjne możemy podzielić w zasadzie na dwa rodzaje: takie, na których rozpija się piwa drogie oraz takie, gdzie rozpija się piwa trudno dostępne i przez to drogie. Tak czy siak – nikt, poza może jakimś kołem masochistycznym albo gimnazjalistami w czasie przerwy, nie organizuje paneli, gdzie degustuje się Kustosze z Biedronki. Degustacja dotyczy tzw. „sztosów” albo chociaż piw aspirujących do bycia nimi. I taki „sztos” faktycznie może zrobić na nas wrażenie, gdy poprzetykany jest dziesiątkami „tylko” bardzo dobrych i dobrych piw. Nie mówiąc już o sytuacji, gdzie na co dzień nie mamy styczności z z piwami z top 50 Rejtbir albo Antapd. Wiecie – wśród ślepców jednooki jest królem, a tutaj zamiast jednookiego mamy człowieka z sokolim wzrokiem, który przy dobrej pogodzie jest w stanie odczytać napisy na satelitach. I o ile sam zrobiłby na nas niesamowite wrażenie, o tyle wśród kilku czy kilkunastu sobie podobnych nie wywrze już na nas efektu „wow”. Czyli gdy napijemy się kilku piw, z których każde pojedynczo zerwałyby nam sufit łącząc nasze mieszkanie z sąsiadką z góry, ale wypijemy je z rzędu jedno po drugim, żadne nie zrobi na nas tak naprawdę wrażenia. Czyli – zepsujemy sobie sztosy.
2. Bo za mała ilość piwa
Znacie to uczucie, gdy sączycie całkiem dobrego, fajnego, pełnego stouta (hehe #teamsłodyczka), ale przy końcu cieszycie się, że była tylko mała butelka – bo dużą zdzierżyć to jak zjeść kilogram cukru? Albo pijecie piwo, które początkowo jawi się jako „trochę alkoholowe”, ale w połowie butelki czujecie się już, jakby ktoś Wam pędzlował gardło spirytusem? A gdyby to odwrócić – piwo, które na początku wydaje się wam „dobre, ale nudne”, z czasem, gdy „pooddycha”, gdy się nieco ogrzeje itd. okazuje się bardzo przyjemne, ciekawe i złożone. I ani w pierwszym, ani w drugim wypadku nie dałoby się tego stwierdzić po 100 ml – albo, o zgrozo, 50 ml – próbce.
3. Bo za dużo alkoholu
Podobno towarzysz Bierut mawiał, że piwo to nie alkohol, ale to niestety nie prawda – piwo to alkohol. A mocne piwo to… Dużo alkoholu. I owszem, zdarzają się degustacje piw lekkich, jak np. lambików, ale zwykle na panelach „moc” każdego piwa jest dwucyfrowa. I pół biedy, jeśli na takim panelu są 3-4 piwa. Ale widziałem takie degustacje, gdzie tych piw było więcej niż 20! Jak można rzetelnie ocenić piwo mając zmysły wypełnione alkoholem jak Kraków smogiem?
4. Bo porównanie z innymi piwami
Jest bardzo fajna książka pod tytułem „Pułapki myślenia„. Jednym z opisanych w niej mechanizmów jest kotwica (nie mylić z kotwicą NLP), czyli dostosowywanie swoich odczuć i myśli do punktu odniesienia. Wyobraź sobie, że pijesz na panelu 5 piw w tym samym stylu, niech będzie, że RIS BBA. I co? Pijąc kolejne piwa porównujesz je z tymi, które degustowane były wcześniej. I w ten sposób łatwo jest zaniżyć cenę jakiemuś piwu, jeśli stwierdzimy, że pozostałe RISy były bardziej „cieliste”, czekoladowe, było w nich więcej beczki. Albo inaczej – jeśli pierwsze piwo było średnie, to kolejne, lepsze, może dostać ocenę znacznie zawyżoną. Tak czy siak odbiór piwa będzie zafałszowany. A co z panelami, gdzie mieszamy piwa różnych stylów? Po RISach lżejsze próbki będą nam się wydawać wodniste, a po IPAch wszystkie inne piwa mogą jawić się jako za słodkie.
5. Bo inne osoby przy stole
Jesteśmy istotami społecznymi, a i piwo jest napojem społecznym. W czasie panelu rozmawiamy o piwie, porównujemy swoje odczucia. I… Ulegamy sile sugestii. Piwo, które jeszcze przed chwilą wydawało się średnie, po kilku „ochach i achach” usłyszanych od współbiesiadników nagle zaczyna wydawać się dobre. Jeszcze przed chwilą tekstura wydawała się wodnista, a beczki za nic nie można było wyczuć, ale ktoś (może o silniejszej osobowości, a słabszej sensoryce) rzucił, że przecież jest dokładnie odwrotnie – i podświadomie staramy się dopasować do opinii innych! I czy ocena, którą czytam, jest oceną Twoją, czy Twojego kolegi ze stołu? A może jakiegoś stołowego konsensusu?
Dodalibyście coś jeszcze do tej listy? Czy jest dokładnie odwrotnie, uważacie, że degustacja panelowa niczym nie różni się od indywidualnej?
2 thoughts on “Nie ufam ocenom z paneli”