Z nim jest najłatwiej. Sam taki byłem. A właściwie dalej jestem. Człowiek otwarty na nowe doznania, często powtarza, że „w życiu trzeba spróbować wszystkiego”. Jeśli jest w innym kraju – koniecznie musi spróbować miejscowej kuchni, chociażby były to pieczone mózgi nietoperza z truskawkami, spenetrować wszystkie zakątki zwiedzanego miasta i z pogardą myśli o tych, którzy moczą tyłek w hotelowym basenie w trakcie wakacji all-inclusive. Zwykle człowiek pozytywnie zakręcony, kochający życie, ale jednocześnie szybko się nudzący i szukający nowych podniet. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie zetknął się z „craftem”, nie ma co go urabiać małobrowarowymi lagerami, które w smaku przypominają to, co on zna – a wręcz przeciwnie! Na pierwszy ogień podajcie mu mocno nachmieloną AIPA’ę, może jeszcze z dodatkiem jakiejś rośliny, której nazwa kojarzy się co najwyżej z egzotyczną chorobą. Albo dziesięcioprocentowego „Belga”. Cokolwiek, co go zaskoczy. Będzie zachwycony.
W ostatnią niedzielę byłem na spotkaniu – nazwijmy je biznesowym – z jednym człowiekiem w multitapie. Człowiek ten nigdy w takim lokalu nie był i spytał się, co mogę mu polecić – bo w sumie nigdy się nad piwem nie zastanawiał, tylko brał to, co akurat było w sklepie. Ponieważ znałem go wcześniej, wiedziałem, co zrobić. Dostał American Black IPA’ę z jednego z nowofalowych browarów. I już po pierwszym jego łyku wiedziałem, że był to strzał w dziesiątkę – spytany o wrażenia krzyknął entuzjastycznie „k…., to piwo może TAK smakować?!”.
Myślę, że pozyskałem kolejną duszę.
Każdy takiego zna. I to pewnie niejednego. W wersji ekstremalnej – leżący na kanapie z ręką w gaciach w poplamionej wifebeaterce, drapiący się po wąsie brzuchaty jegomość, którego sens życia kończy się na oglądaniu telewizji i wypijaniu kolejnego „browara”. W wersji delikatniejszej: człowiek, zwykle trochę starszy od nas, z pozycji mędrca wyrażający się o „naszym najlepszym” jako o jedynym słusznym piwie, uważający wszystko, co ma jakikolwiek smak za „piwo dla bab”. Heineken to dla niego piwo uberhipersuperpremium (lub odwrotnie – „piwo dla bab”), potrafi też godzinami rozprawiać o wyższości jednego koncerniaka nad drugim, chociaż w ślepym teście by ich nie odróżnił. Z takimi jest najtrudniej. Podsunięcie mu czegoś nowego traktuje jak zamach na swój autorytet lub wręcz zdradę. Sugerowanie, że warto spróbować czegoś ciekawego, prędzej spowoduje syndrom oblężonej twierdzy, niż takowego delikwenta przekona. I chyba jedyny sposób, by sięgnął po coś innego, niż kolejny czteropak w promocji, to kupienie mu piwa smakiem bardzo zbliżonego do tego, co zna – da radę jakiś małobrowarowy lager, może nawet niefiltrowany, ale nie należy też wlewać z dna wszystkich drożdży, bo mlaszcząc stwierdzi autorytatywnie, że zepsute. Kiedy dojdzie do etapu, że to jednak podsunięte przez nas piwo jest najlepsze (i znowu traktować wszystko inne jak piwo dla bab), to jest nasz – oznacza to bowiem, że tą samą metodą da się go przekonać także do innego piwa. Ale craftmaniaka raczej z niego nie będzie…
Wybaczcie drogie panie, ale stereotyp jest taki, że kobieta lubi tylko piwo słodkie – i niestety wiele kobiet stereotyp ten potwierdza, zamawiając w knajpie piwo z sokiem. O przyczynach tego stanu rzeczy pisałem już kiedyś, tutaj więc skupię się, jak przekonać taką kobietę do czegoś ciekawszego. I nie wymaga to zalewania stoutu sokiem. W końcu i u nas jest pewien łatwo dostępny styl, który można kobiecie takiej zareklamować jako słodki, owocowy. Witbier! Przecież to piwo z pomarańczą i kolendrą. I serio – moje doświadczenie jest takie, że osoba (nie tylko kobieta), dla której nawet przeciętny, koncernowy lager jest za gorzki i zamawia piwo z podwójnym sokiem, witbierem jest zwykle zachwycona. W szczególności, gdy podamy go schłodzonego i z plasterkiem cytryny w upalny dzień…
Co sądzicie o takim przedstawieniu sprawy? Zdarzyło Wam się próbować kogoś przekonać do zmiany piwnych nawyków? Jak poszło?
Dziunie bym przekonywał!
<3
Ewa 🙂
Na początku byłem piwnym Januszem, potem odkrywcą ale jak już wszystko poodkrywałem to zostałem normalsem. Natomiast dziunią nigdy nie byłem, coś straciłem? Piotr.
Takie czasy, że jeszcze możesz zostać.
Jestem w trakcie ;]
Wojtek <3
a Kasi nikt serduszka nie podaruje…
Kasia <3
ej…. i to wszystko w moim mieszkaniu ..a na browara nie zaprosili…;(
Trzeba było wczoraj się dosiąść :]
niby kaj… wszystkie ryczki były zajete… ale nastepnym razem…
Mam nadzieję, że moje dorosłe dzieci nie należą do żadnej z tych kategorii. Od dzieciństwa wpajałam im zasadę, że picie skraca życie! Te dziunie – zgroza, gdzie one mają matki! Ale takiego witbiera z cytrynką w zaprzyjaźnionej Leśniczówce to chyba sobie machnę…55-cio latka.
Zostałem zdissowany na blogu przez własną matkę -_-
Mnie się udało jedną Panią zarazić Porterami i Stoutami, teraz wiem o tych stylach mniej niż Ona 🙂 Wielu kolegów próbowałem zarazić ale chyba byli szczepieni i pozostali przy Euro Super Premium Beer.
No to gratuluję 🙂 A koledzy może jeszcze się przekonają…
Się zaczerwieniłam 😉 oj tam, oj tam 😉
P.S.
Koledzy się nie przekonają, bo Panowie z reguły są niereformowalni 😀
Jest jeden typ – podobny do Piwnego Janusza – a mianowicie sprytny Janusz – albo inaczej dusigrosz …
Dla takiego nie jest istotne co pije, a za ile… Mam bliskiego znajomego który nie potrafi zrozumieć że piję coś z craftu, wydaje na to równowartość czteropaka – a przecież jego też kopie 🙂