Uwaga! Wpis zawiera dużą liczbę truizmów, całkowicie subiektywnych opinii (jak to opinie)
, uproszczeń, skrótów myślowych i akapitów bez jakiejkolwiek puenty.
Pijesz piwo. To samo, które piłeś/aś już wiele razy. Czujesz jego smak, zapach, jego bąbelki pieszczą Twój język czule jak matka przytulająca swoje ukochane dziecko lub wręcz przeciwnie – kłują miliardem niewidzialnych szpilek otępiały od goryczki język błagający o litość. Uśmiechasz się z zadowoleniem pod wąsem lub jego brakiem myśląc „taaak, kocham ten smak” lub znowuż inaczej – pijesz je beznamiętnie albo nawet z niejakim obrzydzeniem niczym profesor w trakcie egzaminu, przepuszczający kolejnego tępawego studenta tylko po to, by jego uczelnia dostała w kolejnym semestrze wystarczająco dużo pieniędzy, by sfinansować jego etat. Ale znasz ten smak. Przecież to piwo było w Twoich ustach, żołądku i krwi tyle razy, że znasz go na pamięć. Tak?
Nie.
Dalej. Pijesz właśnie wspaniałą jakowo-patatową IPA’ę na antarktycznych chmielach, których szyszki przetrawiane są przez pingwiny cesarskie wyłącznie przy pełni księżyca. Ten smak jest wspaniały, nieporównywalny z niczym innym (ale wkradł się jakiś diacetyl i nuta rozpuszczalnikowa, położony we Wschodnim Karabachu minibrowar wypuszczający na rynek tylko pół butelki rocznie mógłby się następnym razem nieco bardziej postarać). Potężny aromat, niepowtarzalny (to na pewno) smak zwali z nóg każdego, każdy się zgodzi z wysoką oceną. Prawda?
Nie.
I jeszcze! Moja znajoma całe życie pije tylko tylko jasne, koncernowe lagery. U mnie już pierwsze zetknięcie z „innym” piwem wywołało szok i niedowierzanie, że można inaczej. I lepiej. Więc co za problem – podrzucę jej jakieś ciekawsze piwo, na pewno za pół roku będzie z niej piwny geek jeżdżący od festiwalu do festiwalu i lubujący się w doszukiwaniu tostowych posmaków w angielskich bitterach. Przecież wiadomo, że oferowane nam przez koncerny wysoko odfermentowane lagery to syf, więc każdy z automatu zakocha się w ipach-sripach, gdy tylko ich spróbuje. Jasne.
Nie!
Mapa to nie terytorium. Każdy z nas patrzy na rzeczywistość przez pryzmat własnych doświadczeń, zainteresowań, oczekiwań. Nie ma dwóch osób, które widzą świat dokładnie tak samo. Nie ma pewnych stałych, obiektywnych prawd, co do których wszyscy się zgodzą, iż takimi są w istocie. Wbrew arystotelesowskiej ocenie rzeczywistości, na której w dużej mierze wyrosła zachodnia cywilizacja, nie ma takiej prawdy, którą wszyscy ludzie na ziemi uznaliby za wspólną. Czyli – nie ma prawd obiektywnych. Wszystkie degustacje piwa są subiektywne, wszystkie oceny w recenzjach pochodzą z podświadomych i świadomych oczekiwań osoby oceniającej, dotychczasowego doświadczenia, tzw. gustu (który się może wielokrotnie przez całe życie zmieniać). Nie można więc powiedzieć, że obiektywnie piwo A jest lepsze od piwa B, a wędzony stout jest lepszy od lagera. Ba! Nie można nawet obiektywnie stwierdzić, że Warmińskie Rewolucjesą lepsze od dajmy na to Harnasia. Dla mnie są. Dla kogoś innego nie są. Dlatego przyznawanie ocen piwom jest tylko i wyłącznie pewną konwencją, mówiącą ni mniej, ni więcej: mi smakowało, ale wolę inne. W tym stylu znam takie, które smakowały mi bardziej. Albo: to jest pyszne, dla mnie rewelacja. Ale może Ty je spuścisz do kanału. Albo: po każdym łyku piszę kolejne zdanie testamentu, bo chyba wolę umrzeć, niż dopić to piwo do końca.
Mapa to nie terytorium. Rzutuje to też na nasz odbiór rzeczy, które już znamy. Mimo że taki Rowing Jack od dawna ma straszną huśtawkę jakości, a nawet był moment, że ta leciała na łeb, na szyję niczym zaufanie Polaków do jakiegokolwiek wybranego przez nich rządu już kilka miesięcy po wyborach, to i tak w powszechnej świadomości „wyrobionych” piwoszy funkcjonuje jako coś pysznego, jako najwspanialsza polska AIPA, jako niedościgniony ideał. I nawet, jeśli dostaną butelkę dużo słabszą, wystałą na słońcu, gdzie chmiel już dawno „ulotnił” się do krainy wiecznej goryczki, a słodowość zalepia usta jak Kropelka, to i tak mózg podpowie im: jakie to piwo dobre! Smakowało 14 razy, więc i za 15 smakuje tak samo. Mimo że nie smakuje. Tak działamy. Nie postrzegamy rzeczywistości… Rzeczywistej. Postrzegamy świat takim, jakim widzi go nasz mózg. Nawet jeśli w danym momencie mózg jest zły i nas bezczelnie okłamuje.
Mapa to nie terytorium. Dla jednego szklanka jest do połowy pusta, dla mnie zwykle jest do połowy pełna (nie dotyczy to piwa, gdyż tego zawsze jest za mało). Ciągle budujemy swoje mapy, swoje filtry, przez które widzimy świat. Nie są one stałe, a doświadczenie i otoczenie ma potężny wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości. Kiedy spotykamy drugiego człowieka, trafiamy na inny, nieskończenie skomplikowany system przetwarzający przez całe swe życie informacje. System, który w życiu przeżył coś zupełnie innego, który wnioskuje inaczej, niż my. Dlatego jeden w piwie wyczuje kapustę, a drugi tosty; dla jednego wędzonka w typie wody spod kiełbasy będzie spełnieniem piwnych marzeń, dla innego niepijalną aberracją. Dla kogoś napojem piwnych bogów będzie Stern Strong, inny nie będzie zadowolony, dopóki popijany przezeń z teku leżakowany w beczkach po winie Flanders Red Ale nie wykrzywi mu mordy jak cios Władimira Kliczki. Ale to nie znaczy, że ten pierwszy jest gorszy! Po prostu widzi świat inaczej. Ma inny model świata zakodowany w głowie.
Mapa to nie terytorium. Teraz trochę odbiegam od tematu, ale idę o każdy zakład, że gdyby Mikkeler nalał do butelek ze swoim nowym piwem Heinekena, a następnie napisał na butelce, że można w nim wyczuć końską derkę, brzoskwinię i pot piwowara, to zdecydowana większość konsumentów faktycznie by go tam wyczuła! Jednocześnie, gdyby Tyskie kupiło/uwarzyło jakąś świetną AIPA’ę (która w ślepych testach blogerskich zarabiałaby fantastyczne oceny), rozlało ją do swoich standardowych butelek i nazwała ją np. Tyskie Grapefruitowe (albo nawet Tyskie AIPA!), to przez blogosferę przelałaby się fala krytyki, jak to koncern nieudolnie próbuje naśladować piwną rewolucję, ale i tak – jak zawsze – wyszły mu szczyny. Przykład z nieco innej beczki: w świecie akademickim słynna jest anegdota, gdy jeden z profesorów w trakcie wykładu wyciągnął zawiniętą w papier paczkę z ciasteczkami i zaproponował studentom przednich rzędów, żeby się poczęstowali i powiedzieli, jak im ciasteczka smakują. Studenci zachwalali ciastka, a po chwili profesor zdjął papier z paczki i okazało się, że były to… Ciasteczka dla psów! Efekt – studenci zareagowali z przerażeniem, a kilku wybiegło do toalety. Podobną sytuację miała moja sąsiadka – podczas swoich pierwszych wakacji w Chorwacji zjadła pyszną potrawę, na końcu spytała się, co to jest, bo chciałaby ją przyrządzić w Polsce – po informacji, że była to ośmiornica… Zwymiotowała.
Mapa to nie terytorium. Pijąc piwo czujemy nie tylko smak, ale także wszystko, co się z tym piwem wiąże – nasze doświadczenie związane z browarem, etykietę, oczekiwania, cenę, opinie osób, z których zdaniem się liczymy (król jest nagi!). Dotychczas wypite piwa w tym stylu. Wspomnienia związane z piwem („do tej pory, kiedy piłem Perłę, zawsze byłem w dobrym humorze” – więc kiedy piję ją tym razem, także poprawia mi się humor, a piwo automatycznie lepiej mi smakuje, to jest tzw. kotwica, lub – bardziej fachowo – kotwiczenie stanów emocjonalnych). Dlatego mając dwa takie same zestawy piwa, chcąc je porównać, najprawdopodobniej inaczej ocenilibyśmy te piwa degustując je „na ślepo”, a inaczej wiedząc, jakie piwo właśnie próbujemy. Więc to, że komuś smakuje inne piwo niż nam, nie oznacza, że ta druga osoba „się nie zna”.
Bo mapa to nie terytorium. Dlatego jest tak wiele kłótni, tak wiele nieporozumień, tak wiele różnych gustów, opinii. Dlatego tak trudno jest się nam porozumieć nawet w najprostszych i najbardziej podstawowych sprawach. Jak smak piwa. Pamiętajcie o tym, rozmawiając ze sobą, próbując przekonać innych do swoich racji. Nie tylko w kwestii piwa. Mapa to nie terytorium. Każdy widzi świat inaczej.
Related
Rozmawiajac ze sobą. No wlasnie, ja nawet siebie do siebie nie potrafię przekonać
Tego (skrótu myślowego?) o braku prawd obiektywnych nie da się obronić
Prawda obiektywna, przykład: "W języku angielskim czasowniki, oprócz niektórych czasowników pomocniczych, w trzeciej osobie liczby pojedynczej kończą się na literę 's'."
Żartobliwie mogę odpowiedzieć, że sądząc po błędach, które popełniają osoby posługujące się tym językiem na co dzień, to wiele z tych osób się z tym nie zgadza.