Na początku przyznam z pewną dozą wstydu, że z piwami kwaśnymi mam bardzo małe doświadczenie, a z sour ale właściwie żadne. Dlatego nie będę się zastanawiał, czy piwo jest zgodne ze stylem czy porównywał go do czegokolwiek – bo nie mam do czego! Jestem w tym momencie jak ta tabula rasa, jak dziecko, które pierwszy raz na oczy widzi otaczający świat. Jak nastolatek po raz pierwszy próbujący alkoholu podwędzonego rodzicom z barku, jak człowiek, który postanowił zrzucić pęta i wychodzi z jaskini platońskiej. Wyszedłem więc z jaskini i co widzę?
Na początku widzę etykietę, która wygląda, jakby ktoś zaprojektował ją w wordzie, zrobił z niej obrazek w niskiej rozdzielczości, rozciągnął na chama i postanowił wydrukować. A na etykiecie umieścił ostrzeżenie, że piwo jest 'pospieszne’, więc przed otwarciem należy je schłodzić. Postąpiłem więc zgodnie z instrukcją, ale piwo i tak pospiesznie wyszło z butelki, zanim zdążyłem je nachylić nad pokalem… Trudno, nie ma co płakać nad rozlanym piwem. Albo winem? Piwo wygląda właśnie jak wino, i to takie bardzo ciemno rubinowe (jestem winnym ignorantem, ale chyba są wina w takim kolorze, prawda?), do tego pachnie jak wino. Jak tanie wino; ale nie jak owocowy jabol, które za gówniarza piło się na eksa w kilkanaście sekund, tylko jak tanie, stołowe wino, które na pewno nie zadowoli smakosza tego trunku. Zapach ten miesza się z zapachem dębowego drewna, jagód i… Octu winnego. A wiem, jak pachnie i smakuje, gdyż na ostatnim weselu, na którym byłem, pomyliłem go z winem i porządnie się go napiłem…
Przyznam szczerze, że nie wiem, czy dałbym radę wypić z miejsca drugą butelkę. Ale… Tak samo myślałem, kiedy po raz pierwszy spróbowałem piwa w tylu AIPA. Tak samo myślałem, kiedy po raz pierwszy spróbowałem hefe-weizena. Wiecie – „dobre, ale jedno i wystarczy”. Kurka, pewnie tak samo pomyślałem, jak pierwszy raz spróbowałem czegoś innego, niż głęboko-odfermentowane-jasne-pełne, a była to chyba Smocza Głowa? Albo amberowski Koźlak? A może właśnie jakiś hefe-weizen? Już nawet nie pamiętam. Wtedy też wydawało mi się to zbyt dziwne, by pić to cały wieczór, a teraz potrafię wziąć na grilla kilkupak składający się z samych ip-srip. Czy wziąłbym dajmy na to czteropak Surpompów? Chyba nie. Jeszcze nie. Ale z drugiej strony… Pisząc zdanie kończące tę recenzję dopijam ostatni łyk Surpompu. I w sumie mam ochotę na kolejne.
Nie ma sensu oceniać tego piwa w skali punktowej, bo nie mam z czym go porównać, nie wiem, czy są lepsze, gorsze na rynku (a to też ma wpływ na ocenę), ale tak sobie myślę – gdybym miał teraz do wyboru jeszcze jeden Surpomp lub jakieś inne piwo, które mam w lodówce (a mam ich sporo) – to wziąłbym jeszcze raz to samo. Więc niech będzie, że 8,5/10, ale tak jak piszę – ocena jest wzięta zupełnie z sufitu.