Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Hiszpania czy Ukraina, Mołdawia, Serbia, Kirgistan i Kazachstan? Z którego kraju chętniej przeczytalibyście relację z okołopiwnej wycieczki? Jestem przekonany, że z tej drugiej grupy – wszak kupić bilet za 39 zł na lot do kraju tzw. Starej Europy nie jest żadną filozofią, Polaków na emigracji tam jest wielu i każdy z nas pewnie tam był, albo chociaż zna kogoś, kto tam bywa. Dlatego też wolałem opisywać przygody i smak piwa (zwykle podłego, aczkolwiek są wyjątki) z krajów jawiących się nam stereotypowo jako te dziksze, gdzie strach jest jechać. Z moich prywatnych doświadczeń wynika coś zgoła przeciwnego, gdyż to w Szkocji połamano mi nos, a okradziono w Hiszpanii – a jedyną nieprzyjemną pamiątką, jaką przywiozłem ze wschodu, jest spora szrama na twarzy. Ale nie o tym jest ten wpis; z racji wykonywanej pracy od czasu do czasu latam służbowo do klientów na Wyspach Brytyjskich. W takiej sytuacji grzechem by było nie skorzystać z oferty tamtejszych pubów, w końcu to właśnie Albion jest miejscem, z którego pochodzi wiele popularnych stylów piwa. A więc czas na ten wpis. Piwo w Wielkiej Brytanii.
Piwo w Wielkiej Brytanii
Od razu zaznaczę: wpis ten nie będzie multirecenzją brytyjskich piw. Nie ma to sensu – większość z tych piw jest do dostania tylko lokalnie, nie są importowane do Polski, więc taka recenzja raczej nie byłaby interesująca. Jeśli ktoś jednak jest ciekaw, co sądzę o brytyjskich piwach, to zapraszam tu: <recenzje>. Ponieważ nie miałem czasu dodać wszystkich próbowanych tam (konkretnie: w Leeds i Cardiff) piw, kolejne będą się pojawiać w nadchodzących tygodniach – będą wtedy też widoczne na szczycie listy wśród ostatnio dodanych recenzji.
Zanim jednak przejdę do moich spostrzeżeń dotyczących tamtejszego rynku piwa oraz różnic między brytyjską a polską kulturą pubową, dodam jeszcze jedno wspomnienie z zamierzchłych czasów mojego życia. Jak każdy porządny polski humanista zaliczyłem krótki okres emigracji, by zarabiać funty pracując na brytyjskich budowach, w fabrykach, na zmywakach itd. Pierwszy raz z w Londynie 10 lat temu, drugi raz w Edynburgu lat temu 9 – i to najprawdopodobniej tam zapałałem miłością do piw górnej fermentacji, które w porównaniu z rodzimymi lagerami jawiły mi się jako kopalnia smaków i aromatów (wcześniej miałem klasyczne podejście: „dobre, ale więcej niż jednego bym nie wypił”). Piwem, które wtedy smakowało mi najbardziej, był Hobgoblin. Do dziś uważam, że jest przyzwoity, a do tego ma piękną etykietę
EłroEjle
Ale dobra, wróćmy do AD 2017. Pierwszym, co zwróciło moją uwagę: w popularnej sieci niewielkich, samoobsługowych sklepów (jak się okazało – w pozostałych sklepach także) liczba dostępnych piw górnej fermentacji jest porównywalna z bogactwem gatunkowym występujących u nas eurolagerów. Inna sprawa, że znakomita większość spośród spróbowanych przeze mnie marketowych „ejli” swobodnie mogłaby być nazwana eurales, gdyż były do siebie podobne i nieciekawe w smaku. Jak np. <ten>. Za to same lagery, z nielicznymi wyjątkami, można było kupić wyłącznie w czteropakach. W prawie każdym sklepie można kupić uchodzące u nas za ciekawe piwa wytwory z browaru BrewDog. Browar ten posiada również całkiem sporą sieć sklepów patronackich. Oczywiście zwykle wybór piw z tego browaru jest niewielki, sprowadza się do 3-4 stylów.
W sklepach popularne są także promocje pozwalające nam kupić dowolną kombinację piw z odpowiednią żniżką – np. zamiast płacić 1,5-2,5 funta za piwo (typowa cena za piwo w sklepie – te droższe to np. piwa z browaru BrewDog albo Fourpure, a także dosyć łatwo dostępny, a bardzo smaczny Brooklyn Lager), gdy weźmiemy 3, każde wychodzi o pół funta taniej. Niby nic, a zawsze coś. Ale jeśli ktoś jednak zapała patriotyczną tęsknotą za „naszymi” pysznościami typu Żywiec, Tyskie, Karpackie czy Warka, to również dostanie je w sklepie bez żadnego problemu. Natomiast w żadnym z odwiedzonych przeze mnie kraftowych sklepów piw z Polski nie mieli.
Brytyjskie puby
Niemniej najciekawsze różnice występują między brytyjskimi a polskimi pubami. Pierwsza rzecz: chyba co drugi tutejszy pub uchodziłby u nas za multitap. Jak powiedział Józef Łukaszewicz, znajomy szef kuchni pracujący w Londynie: pub bez 10 kranów to nie pub. Tutaj takie są na każdym rogu! Oczywiście wybór piw jest znaczny: sporo z nich leje zarówno koncernówki jak i lokalne piwa, są także takie dedykowane kraftom. W praktycznie każdym widziałem pompy, z których leją się refermentowane w butelkach tzw. real ales lub cask ales. Ale nie jak u nas, gdzie spośród kilkunastu i więcej kranów pompa jest jedna czy dwie – nieraz z pompy leje się ponad połowa całego dostępnego asortymentu! Charakterystyczne jest też lanie piwa (oczywiście w pintowych, a nie półlitrowych szklankach) ponad objętość szkła i podawanie klientowi oblanego pianą, mokrego naczynia. Dodam, że przeciętną ceną dla pinty piwa w pubie w odwiedzonych przeze mnie miastach było 3-5 funtów (wystarczy pomnożyć razy 5 i mamy cenę w złotówkach), ale zdarzały się też tańsze (oraz oczywiście droższe). Co mnie jeszcze zaskoczyło – typowy brytyjski pub ma wygląd… Stereotypowego brytyjskiego pubu. One naprawdę tak wyglądają!
Kolejną rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, jest niski „woltaż” oferowanych piw. Nie prowadziłem statystyk, ale myślę, że ponad połowa oferty w tutajszych pubach ma mniej, niż 5% alkoholu, a całkiem sporo także poniżej 4%; piw mocnych, powyżej 8%, widziałem zaledwie kilka. I kiedy zamówiłem beczkowego imperial stouta, barman mnie ostrzegł, że leją maksymalne 2/3 pinty i nie podadzą temu samemu klientowi więcej, niż jednego, bo to niebezpieczne 🙂 I faktycznie brytyjczycy bardzo lubią się upijać. W niedzielę wieczorem przechadzając się głównym deptakiem miasta widziałem tłumy potężnie urżniętych osób, a spośród osób, które szkoliłem w poniedziałek, na oko połowa miała srogiego kaca :]
Jest i inna rzecz, która różni tamtejsze puby (przynajmniej kraftowe) od naszych, jest wiek klienteli. Przejdźcie się do pierwszego lepszego multitapu: ile spotkacie osób w wieku powyżej (na oko) 40-50 lat? Najwyżej kilka. Na Wyspach natomiast piwo jest popularne jako napój wśród całego przekroju wiekowego społeczeństwa, więc nie było tu niczym niezwykłym, gdy na oko byłem najmłodszym klientem całego przybytku – a mam na karku już prawie „trzydziechę”. Zaskoczyła mnie też liczba osób siedzących samotnie przy stole: u nas kojarzyłem takie widoki raczej ze spelun lub przydworcowych barów. Tutaj jest to absolutnie normalne, że wracając z pracy czy spacerując po mieście wpadamy do pierwszego lepszego baru i popijając zimne piwo kontemplujemy, jak tynk odpada ze ściany.
Jak będzie w brytyjskim krafcie?
Nie omieszkałem także odwiedzić kilku brewpubów, czyli browarów pubowych. U nas browar restauracyjny zwykle warzy piwo jako dodatek do całej oferty, natomiast w brewpubach, mało u nas popularnych, warzone na miejscu piwo jest podstawową i czasem jedyną ofertą lokalu. Tym dziwniejsza była dla mnie konstatacja, że taki brewpub sprzedaje nie tylko swoje wytwory, ale np. połowa piw na kranach została uwarzona gdzie indziej – wyobrażacie sobie, że jedziecie w Polsce do browaru restauracyjnego, a tam poza „własnym” piwem leje się np. Pinta albo wytwory innego minibrowaru? Warto też dodać, że „klasyczne”, brytyjskie pale ale czy india pale nawet tutaj uginają się pod aromatyczną mocą chmieli zza wielkiej wody. W dwóch odwiedzonych przeze mnie lokalach (Tiny Rebel – szczerze polecam! Oraz również fajny Zerodegrees) nie było w ofercie żadnego pale ale’a chmielonego po wyspiarsku, wyłącznie wersje na „amerykańcach” i innych nowofalowych chmielach.
Dodam jeszcze, że zarówno kraft jak i inne piwa, podobnie jak u nas, zdarzały się zarówno pyszne, jak i średnie, a także wadliwe; oczywiście odwiedzenie ledwie kilku miejsc to za mało, żeby wyrokować o stanie tutejszego piwowarstwa, ale nie stwierdziłbym z całą pewnością, iż warzone tutaj piwa są jednoznacznie lepsze od tych dostępnych u nas. Chociaż muszę przyznać, że tych ewidentnie wadliwych trafiłem bardzo mało (u nas się to chyba zdarza częściej – albo miałem szczęście), a kilka (mimo że niekoniecznie brytyjskich w charakterze) pale ale’ów smakowało mi naprawdę bardzo. Ale mogło też mieć tutaj znaczenie, że akurat w czasie moich odwiedzin w Cardiff zanotowano podobno najwyższe temperatury w ciągu 170 lat (ponad 30 stopni) – a w taką pogodę nawet przeciętny, ale dobrze schłodzony pale ale potrafi czynić cuda…
Mała dygresja: w dzień mojego wyjazdu z Cardiff chciałem kupić znajomym z polski kilka lokalnych piw rzemieślniczych. Okazało się, że jest to niemożliwe! W ten sam dzień koncert na miejskim stadionie dawał Robbie Williams, co zaowocowało nie tylko zamkniętą dla samochodów połową miasta oraz policjantami z bronią automatyczną na ulicach (a nawet snajperami na dachach!), ale także zakazem sprzedaży piwa (i innych napojów) w szkle. Więc w pubie musiałem raczyć się piwem z plastiku, a butelek się kupić nie udało…
One thought on “Na piwo do Wielkiej Brytanii”