Na etykiecie, dosyć skąpej w informacje, ekipa Mikkellera podpowiada, by zastąpić zwykły, goły kapsel – zatyczką zrobioną z ogórka, a dodatkowo posypać ją solą. Ja się na to nie zdecydowałem, wycinanki robię kiepskie, za to przelałem piwo do normalnej, weizenowej szklanki.
Piana wygląda jak gąbka. Gęsta, acz poprzecinana nieco większymi bąblami, biała, zbita, opada bardzo powoli. Jak widać na zdjęciu, piwo jest dosyć klarowne. Zapach za to jest… No kurde, ogórkowy, no bo jaki ma być? Autentycznie pachnie zielonym ogórkiem. W skórce. I właściwie tylko tym; na upartego można też się dowąchać bardziej „witbierowych” aromatów (chociaż – o ile znam holenderski, a nie znam go wcale – w składzie nie ma kolendry ani innych przypraw), lekkiej słodowości czy kwiatowości, ale to jednak ogórek gra skrzypce pierwsze, drugie i całą orkiestrę. A jak smakuje to dziwactwo?
Ogórkowo! Ale bez przesady. Nie jestem fanem ogórków (ale też nie hejtuję ich przesadnie i nie reaguję na nie jak szatanowiec na wodę święconą), niemniej to piwo mi smakuje. Jest wyczuwalna lekka goryczka, słodowość, piwo po przełknięciu okazuje się całkiem wytrawne – lecz wciąż w tle słychać krzyk „jestem piwem warzywnym”! Na szczęście nie w stylu postrachu wielu polskich rewolucjonistów, czyli (odpukać) DMSu. Właściwie równie dobrze mógłby to być ogórkowe ale (ejl), a nie konkretnie witbier – bo witbiera w tym jak na lekarstwo. Chociaż ciężko z tego robić temu piwu zarzut.
Moja ocena (tak dla sportu, bo ciężko coś takiego oceniać – patrzę na to raczej w sposób, czy chętnie bym po to sięgnął ponownie): 7/10