Browar Olimp, poza wypuszczeniem trzech warek Prometeusza, w tym wersji specjalnej, chmielonej „mokrymi” szyszkami (niestety nie udało mi się jej dostać), uwarzył także coffee milk stouta o nazwie Hera. Hera jest piwem lekkim, o małej jak na piwa warzone w naszym kraju zawartości alkoholu (4%) i dodatkiem, poza laktozą, „ziaren delikatnie palonej kawy arabskiej”. Czy Hera okazała się strzałem w dziesiątkę?
Nie lubię kawy. Nie smakuje mi sama kawa, nie lubię cukierków kawowych, nie lubię jogurtów kawowych i są właściwie tylko dwie rzeczy smakowo związane z kawą, które akceptuję: tiramisu (a jeszcze bardziej beeramisu, gdzie obok kawy używa się stoutu) oraz stout. Również w wersji coffee stout. Jednocześnie nie przepadam za stoutami mlecznymi; słodkawość w tego typu piwie jest czymś, co mi całkowicie nie podchodzi. Nie znaczy to jednocześnie, że kiedy otwieram takie piwo, to spluwam trzy razy przez lewe ramię, zatykam nos i wlewam je w gardło byle szybciej lub – ku nieszczęściu sąsiadów mających ogródek pode mną – wyrzucam butelkę wraz z zawartością przez okno; po prostu preferuję inne style. Ale do rzeczy.
Przelewam Herę bardzo agresywnie (tak nie powinno się traktować kobiety!), jednak udaje mi się uzyskać tylko nikłą pianę, która zaraz po zrobieniu zdjęć opadła niemal zupełnie. Wiem, że to inna postać w greckiej mitologii powstała z piany (Afrodyta – tutaj informacja, że właśnie tak będzie nazywać się następne piwo z Browaru Olimp, a będzie to witbier), ale Hera była postacią przedstawianą jako bardzo konfliktowa, więc oczekiwałbym od niej… Wpienienia. Aromat jest za to całkiem przyjemny – kawowo-palony, z lekką nutą słodkiej czekolady i… Ech. Nie wiem jak, ale w zapachu czuję wodę. Na chemii uczono mnie, że woda to związek bezbarwny i bezwonny, ale ja ją tu po prostu czuję! Podobnie jest w smaku. Hera jest smaczna – kawa, słodka czekolada, paloność pochodząca od słodów, trochę popiołowości, ponadto lekki kwasek. Ale jednocześnie smakuje, jakby ktoś ją zalał wodą w stosunku 50:50! I jest to dominujące uczucie w trakcie konsumpcji tego piwa. Że tak zarzucę sucharem: to piwo jest jak seks w kajaku. „It’s fucking close to water”.
Słówko o etykiecie: nie trafia do mnie styl Olimpu, ale OK, taka konwencja. Niemniej kolumny w tle wyglądają dla mnie jak kominy (ale to pewnie dlatego, że jestem ze Śląska), a Hera i tak już zawsze będzie dla mnie wyglądała w ten sposób:
Zagadka – z jakiego serialu jest to zdjęcie? W nagrodę można się cieszyć, że również urodziło się w latach 80. ubiegłego wieku. Albo przynajmniej oglądało się te same seriale, co ja.
Moja ocena: 5,5/10
P.S. To piwo nie jest strzałem w dziesiątkę. Jest strzałem zdecydowanie mniej celnym, chociaż nie aż tak, jak jeden z oddanych dziś przeze mnie (how lame!), który też widać na załączonym zdjęciu. Broń: Glock 19.
Zapewne z serialu Hercules, ale Hera (którą grała oczywiście ta sama aktorka) wystąpiła też w przynajmniej jednym odcinku Xena, the warrior princess. 😉
Graluluję dobrej odpowiedzi! Herules z Kevinem Sorbo i Xena z Lucy Lawless to ponadczasowe seriale.
Hercules może nie, ale Xena ma do dziś na świecie a także w Polsce całkiem duży fandom. 😉