Jednym ze stylów konkursowych na tegorocznym Festiwalu Birofilia był ESB, czyli extra special bitter. Styl tak angielski, jak popołudniowa herbatka, pedantycznie przystrzyżony trawnik czy Monty Python. Jednak Anglia – czy szerzej, Wielka Brytania – przeciętnemu zjadaczowi (płynnego) chleba (a przynajmniej mi) nie kojarzy się z… Wyścigami samochodowymi. A dlaczego o nich wspominam? Otóż najnowsze, konkursowe piwo z Browaru Widawa – Magic Donnington ’93 – jest hołdem złożonym wybitnemu (brazylijskiemu) kierowcy Ayrtonowi Sennie, który na torze w Donnington zaliczył spektakularny występ (niestety, rok później zginął w wypadku na torze; jednocześnie był ostatnim kierowcą, który zginął w trakcie zawodów Formuły 1).
Szczerze mówiąc nie interesuję się zawodami Formuły 1, o Ayrtonnie Sennie wcześniej nie słyszałem. Jednak z tym piwem Wojciecha Frączyka spotkałem się już wcześniej – na wspomnianym wyżej Festiwalu Birofilia zdobył drugie miejsce w swojej kategorii. Czy słusznie? Przekonajmy się!
W sklepowej lodówce tłoczyło się kilkanaście butelek z Magiciem, jednak wszystkie miały tę samą wadę – potarganą etykietę. Złośliwi mówią, że Browar Widawa celowo źle zabezpiecza swoje butelki w trakcie transportu, by kolekcjonerzy etykiet musieli prosić listownie o nowe, nieuszkodzone. Nie podejrzewam ekipy z browaru o złośliwość, jednak faktem jest, że wybrałem z lodówki najmniej poharatany egzemplarz – jednak widać na zdjęciach, że i on swoje przeszedł. Sama grafika etykiety kojarzy mi się z grami komputerowymi z początku lat 90. lub jakąś starą bajką o wyścigach, ale nie pamiętam teraz jaką.
Ale dobra, etykieta etykietą, a tu piwo czeka. Przelewam do pokalu (jak na złość stłukła mi się ostatnia szklanka w stylu nonic pint; eskapada po marketach i sklepach specjalistycznych niestety nie pozwoliła mi uzupełnić braków, więc z utęsknieniem wypatruję listonosza). Po nachyleniu się nad szkłem nozdrza wciągają przyjemny zapach chmielu, delikatne toffi, owocowe estry i… Czy mnie węch nie myli? Nie – w tym arcyangielskim stylu użyto chmieli amerykańskich! Czyli mamy (bardzo delikatnie zarysowaną, ale jednak) nutę cytrusową, która całkiem zgrabnie łączy się z pozostałymi aromatami. W smaku jednak dominuje silna wytrawność i słodowe „ciało”, czuć również dosyć mocne chmielenie i tytoniowe posmaki (mi to ostatnie akurat nie do końca odpowiada). Niemniej ogólnie piwo wychodzi (a właściwie wchodzi…) smacznie. Z jury Festiwalowym jednak się zgadzam – Skrill z Hausta, tegoroczny zwycięzca, smakował mi trochę bardziej.
Może i odrobinę amerykański, ale jednak bitter to bitter – piana jest mizerna i opada dosyć szybko, wysycenie też nie szczypie w język. No i – uwaga, myśl w stylu „thank you captain obvious” – ten styl trzeba lubić; nie każdemu odpowiada silna wytrawność i owocowe nuty w smaku. Moje podniebienie, na szczęście, lubi czasem uraczyć się „anglikiem”.
Moja ocena: 7/10
Ciekawe, jak by smakowało piwo uwarzone na cześć Roberta Kubicy?
"Czy mnie węch nie myli? Nie – w tym arcyangielskim stylu użyto chmieli amerykańskich" – serio? Dałeś się zmodyfikować genetycznie, bierzesz narkotyki wyostrzające zmysły czy przeszedłeś hiperelitarny kurs dla smakoszy piwa? Jakim, do cholery, JAKIM CUDEM człowiek jest w stanie stwierdzić coś takiego bez robienia analizy chemiczno-biologicznej składu? Jak jesz chleb, to dumasz "mmm… mąka poznańska, a nie wrocławska… ale jakby z lekką nutą krupczatki"… Nie wierzę, przecież człowiek nie ma zmysłów do wyczuwania czegoś tak abstrakcyjnego 0_o
Niektóre amerykańskie chmiele (bardzo modne ostatnio w Polsce) mają charakterystyczny żywiczno-cytrusowy aromat; zupełnie inny, niż piwu nadaje np. polska sybilla. Porównanie z chlebem jest średnio trafione – to raczej tak, że wąchając pizzę człowiek jest w stanie stwierdzić, czy dodano do niej bazylii, czy oregano.