Loading
„Po 8. godzinach lotu byłem na miejscu. Z okien samolotu widać było panoramę NY z majaczącą gdzieś w oddali statuą wolności. Odebrałem bagaż, wsiadłem do kultowej żółtej taksówki i ruszyłem do hotelu…”
Nie, to nie początek kryminału albo scenariusza filmu sensacyjnego. Taki opis możemy znaleźć na najnowszym produkcie browaru Kormoran, czyli Podróże Kormorana American IPA. Jest to drugi produkt tej serii, po całkiem niezłym pszenicznym koźlaku. I tak jak w przypadku weizenbocka, tak i tutaj na etykiecie jest pseudoindianajonesowy podróżnik z kuflem piwa w dłoni; sama etykieta jest według zapewnień producenta przyklejana ręcznie, w co jestem w stanie uwierzyć, bo naklejona jest krzywo.

Wprawdzie w piwie to nie opakowanie jest najistotniejsze, ale tutaj prezentuje się ono znakomicie – wypukły napis na etykiecie (która zrobiona jest z jakiegoś grubszego papieru), mamy sznurek z przyczepioną miniksiążeczką z sentencją, że browar „nie warzy piw dla każdego”. Faktem jest, że cena – ok. 8 zł w sklepie – może zniechęcić co poniektórych do spróbowania tego piwa. A czy warto? Zapraszam do lektury!


Z pokalu w nozdrza uderza przyjemny, żywiczno-cytrusowy aromat amerykańskich chmieli. Tutaj od razu wyjaśnię jedną rzecz osobom, które nie miały jeszcze kontaktu z amerykańskimi ale’ami – tak, to piwo naprawdę pachnie sosną. A właściwie sosną z kilkoma kroplami soku z cytrusów i innych owoców tropikalnych – mango, marakuja. Czuć także słodową podbudowę. Niestety, cały ten piękny bukiet ma jeden potężny feler. No OK, może nie potężny, ale na pewno nie powinno go tu być. Mianowicie (złowrogie słowo) – diacetyl. Popularnie zwany „masełkiem”. Kiedy trafię na niego w wyższych stężeniach w piwie tego typu, zawierające go piwo staje się pożywką dla kanałowych szczurów i anakond; tutaj na szczęście jest on bardzo delikatny, na granicy wyczuwalności. Do zaakceptowania. Coś jak ładna dziewczyna z brzydkim pryszczem na środku twarzy.
Na szczęście masełko wyczuwalne w zapachu nie daje o sobie znać w smaku. A ten jest wyborny! Chciałem zrobić tylko kilka łyków i napisać, co czuję i… Poczułem niepohamowaną chęć zrobienia kolejnego łyka. I kolejnego. I tak pierwszy łyk przemienił się w serię łyków, a w pokalu została mi tylko połowa piwa.

Piwo ma bardzo mocną goryczkę. 85 IBU (International Bittering Units, czyli jednostka goryczki; dla porównania – przeciętny lager ma IBU na poziomie 20), którą podaje producent na swojej stronie internetowej, to nie czcze przechwałki. Jednocześnie goryczka ta skontrowana jest dosyć silną słodowością (według niektórych nawet za silną; według mnie odpowiednią). Goryczka jest typowa dla chmieli amerykańskich, czyli cytrusowo-żywiczna – jednak ten drugi smak zdecydowania przeważa. A czuć, że piwowar chmielu nie oszczędzał, jeszcze długo po przełknięciu w ustach pozostaje przyjemny smak. Piwo jednocześnie jest dosyć treściwe (w końcu ma te 16% ekstraktu), ale nie „zapychające”. Doskonale mnie orzeźwiło przy niemalże 30-stopniowym upale.
Kolor piwa dosyć wiernie oddają zdjęcia. Jak na AIPA’ę jest dosyć ciemne, miedziano-herbacianie. Piwo ma potężną pianę. Śliczną, drobnopęcherzykowatą i nieregularną, jak widać na zdjęciach. Opada dosyć wolno, zostawiając gruby kożuch. Najnowsze dzieło Kormorana nie jest przegazowane, wysycenie jest bez zarzutu.
Wracając więc do pytania postawionego kilka akapitów temu – czy warto? Zdecydowanie tak! Czy piwo jest idealne? Zdecydowanie nie. Ale Rowing Jackowi i Atakowi Chmielu powstał poważny konkurent.
Moja ocena: 8,5/10

One thought on “Kormoran, Podróże Kormorana American IPA

  1. Wyborne piwo, druga warka także bardzo udana. Mógłbym je pić codziennie kilka razy bez znudzenia 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Top