Znacie browar Omnipollo? Jeśli nie, to powiem tyle, że robi świetne piwa. I wzbudza kontrowersje. Dlaczego? Otóż dlatego, że do niektórych swoich piw dodaje… Aromatów. Tak, aromatów. Sztucznych, naturalnych, identycznych z naturalnymi… Nieważne jakich. Oznacza to, że niektóre z tych piw swój obłędny smak i aromat zawdzięczają nie kunsztowi piwowara, tylko magicznym dodatkom. A może jest inaczej, gdyż to tylko dodatki, a kiepskiego piwa bazowego nawet tona aromatów by nie poprawiła? Cóż; zagadnienie jest interesujące. I niejednoznaczne. Czy jest to zgodne z tym, no, duchem kraftu, czy nie jest? I czy faktycznie aromaty potrafią aż tak bardzo namieszać w piwie? Z tym ostatnim pytaniem postanowił się zmierzyć Marcin Ostajewski i jego projekt Whisker Beer wraz z browarem Deer Bear. Otóż uwarzyli oni russian imperial stout i do połowy warki dodali aromatu orzechowego, a do połowy nie: tak, żeby każdy miłośnik piwa mógł kupić obie wersje i przekonać się, czy faktycznie taki aromat to samo zło (albo dobro). Przed państwem Cracker i Nutcracker.
Gdzie jest granica „rzemieślniczości”?
Najpierw trochę o tym, co właściwie znajduje się w butelce (bo na butelce mamy naprawdę fajne i odjechane etykiety – lubię takie! Szczególnie podoba mi się skala „sztosowości”). Mamy tu do czynienia z RISem mającym 25% ekstraktu i 10% alkoholu z dodatkiem kawy i laktozy. No właśnie: skoro laktoza i kawa są OK i nikt nie dziwi się widząc takie dodatki w piwie, to dlaczego psioczyć na aromaty? I to i to jest dodatkiem mającym nadać piwu konkretny smak. Ktoś zarzucał aromatom, że są niegodne rzemieślnika; że tak się bawią koncerny robiąc piwa typu Redd’s. I że nie wiadomo, czy należy dobrej roboty gratulować piwowarowi, czy raczej autorowi aromatów. A co, jeśli piwowar wyekstrahował aromat własnoręcznie? Czy to dalej nie jest rzemieślnicze? Sprowadzając sprawę do absurdu można stwierdzić, że tylko własnoręcznie zebrany (i wyhodowany!) chmiel ma prawo znaleźć się w piwie rzemieślniczym. I niech rzemieślnik sam biega po wodę ze studni, a nie idzie na łatwiznę pobierając ją z wodociągu! Albo w drugą stronę: po co chmiel, skoro taki sam efekt można osiągnąć chmielowym ekstraktem? Po co różne rodzaje słodu, owocowe estry, fenole itd., skoro są aromaty?
Czyli gdzie przebiega granica? Nie wiem. Myślę, że każdy powinien postawić ją sam – i kupować takie piwa, w których nie została ona przekroczona. U mnie dodatek aromatów budzi pewien niepokój. Ale z drugiej strony… Piwo ma przede wszystkim smakować. Właściwie to sam do jednego z pierwszych zrobionych przeze mnie piw (z brew kitu! Nie wiem nawet, ile lat temu to było – z 7?) dodałem z ciekawości syropu orzechowego do kawy. I muszę przyznać, że wyszło nieźle. A w każdym razie zapach był świetny. Czy taki jest także w piwie Nutcracker – czyli w Crackerze z dodatkiem aromatu? Szkło już czeka, więc bez dalszej gadaniny – do dzieła!
Pierwsze różnice
Nie wiedzieć czemu, wersja z aromatami (Nutcracker) pieni się znacznie bardziej, niż Cracker (czy to zasługa glikolu obecnego w dodanym aromacie?). Co już mniej dziwne – pachnie zupełnie inaczej. Obłędnie. Potężny aromat orzechów laskowych przemieszany ze świeżo zmieloną kawą i likierem czekoladowym. Można wąchać i wąchać… Kojarzy się też nieco z pralinkami. Wersja „zwykła” ma aromat dużo bardziej stonowany, grzeczny. Trochę mleczny, trochę czekoladowy i kawowy. Ale to smak jest tym, co decyduje o naszym „tak” lub „nie” dla piwa.
Cracker
Cracker jest bardzo intensywny w smaku. Mocno czekoladowy, w typie czekolady mlecznej. Kawy, ku mojemu zaskoczeniu, jest jakby mniej; treściwość spora, a odczucie pełni potęgowane jest przez bardzo niskie wysycenie. Alkohol niemalże niewyczuwalny; piwo dobrze ułożone. Finisz jest raczej słodkawy, przyjemny. W ogóle piwo zdecydowanie po słodkiej stronie mocy – co mi odpowiada (#teamsłodyczka here!); lubię ciężkie, imperialne stouty, gdzie mocne nachmielenie (chociaż myślę, że tutaj mogłoby być jeszcze mocniejsze) walczy z potężnym, słodowym, wręcz słodkim ciałem. Takie, które przypominają kawowe czy czekoladowe likiery. Jestem więc usatysfakcjonowany.
Nutcracker
Jako fan ekstremalnych smaków nie sądziłem, że to powiem, ale chyba przesadzono tu z ilością orzechowego aromatu. W Nutcrackerze orzech przykrywa niemalże cały smak; uwielbiam orzechy laskowe i wszystko, co się z nimi wiąże, ale jednak tutaj oczekiwałem, że orzech jedynie wzbogaci, a nie stłamsi inne smaki. Słodycz „bazowego” piwa podbita przez słodycz aromatu orzechowego jest nawet dla mnie zbyt mocna. Za to mojej dziewczynie po wzięciu pierwszego łyka oczy otworzyły się szeroko, a usta wydęły w grymasie zadowolenia. Kiedy język przyzwyczai się do nadmiernej, orzechowej słodyczy, zaczynają w końcu dochodzić do głosu także inne smaki – trochę kawy, trochę czekolady mlecznej, to samo, co w wersji bazowej, ale jednak wciąż przykryte przez aromat orzechowy. Pod koniec szklanki mam wrażenie, iż piję gorącą czekoladę na zimno o smaku orzechowym. Albo rozcieńczone masło orzechowe z dodatkiem kilku kostek mlecznej czekolady. Tak. Nutcracker to orzech w płynie.
Więc nie zagłębiając się w to, czy aromaty są OK, czy jednak chcę być od nich daleko jak Katowice od Radomia, moja ocena jest taka, że w piwie Nutcracker z aromatem zwyczajnie przesadzono. Natomiast bazowa wersja, Cracker, bardzo mi do gustu przypadła i dostaje ode mnie mocne 8/10.