Jest 5 rzeczy, które przychodzą nam na myśl, gdy myślimy Szkocja: kilt, dudy (nie mylić z kobzą!), Sean Connery, szkocka whisky i głośny okrzyk „Freeeedooooom!”. Może jeszcze haggies, czyli wnętrzności owcy wepchnięte w jej żołądek i usmażone w głębokim oleju oraz piwo. No właśnie… Piwo. Jakiś czas temu opisałem 4 piwa ze szkockiego browaru Williams Brothers. Okazało się jednak, że w sklepie były cztery kolejne piwa z tego browaru, których wcześniej nie miałem okazji pić… Nie był to osławiony ejl z worostami, ale i tak w zalewie potężnie nachmielonych amerykańcami ip-srip stonowane, brytyjskie Pale Ale stanowi pewną egzotykę. A na końcu bonus – piwo z browaru Swannay Brewery, z którym to nigdy wcześniej się nie spotkałem. Jak smakuje IPA po brytyjsku?
(P.S. były cztery, opisałem dwa – bo dwa pozostałe wyduldałem jak menel w pobliskim parku na ławeczce wśród szeroko rozumianego studenctwa)
Harvest Sun
Styl golden ale w wydaniu brytyjskim, czyli ten, w którym uwarzono Harvest Sun, ma być odpowiedzią na zalew jasnych lagerów: nie tracąc cech typowego górniaka ma być przystępne dla osób, które raczej gustują w przemysłowych, bliźniaczo podobnych do siebie lagerach, a jakiekolwiek bardziej obfite nachmielenie smakuje dla nich jak wyjadanie miodu z ucha. Czy swoje zadanie spełniają i szeroko rozpychają się swoimi lekkimi łokciami na brytyjskim piwnym rynku – nie wiem; wiem natomiast, że takie wypranie piwa z jakiejkolwiek wyrazistości to nie jest coś, co mieści się w ramach mojego piwnego gustu. Piwo pachnie ładnie, kwiatowo i nawet słodowo: jednak w smaku jest trochę wodniste i bardzo nijakie. Goryczka jest homeopatyczna. Obecne w smaku są górnofermentacyjne owoce i to jest właściwie koniec tego, co o tym piwie można powiedzieć; w upalny dzień może fajnie gasić pragnienie i faktycznie jest lepsze od większości bezsmakowych lagerów, których pełno jest na półkach sklepów w większości krajów świata i może pomóc przeprowadzić zatwardziałego pijacza heinekenocarsbergocarlingów na górną stronę mocy, jednak dla mnie jest zwyczajnie nudne i płytkie.
Szkoda, że to nie je wypiłem w pięknych okolicznościach przyrody.
Moja ocena: 5/10
Jocker I.P.A.
Etykieta twiedzi, że piwo jest „wickedly hoppy”; ja jednak uważam, że goryczka jest co najwyżej średnio intensywna. Nie jest to jakiś zarzut czy coś, ale jak pisze się na etykiecie takie buńczuczne zapowiedzi, to jednak można oczekiwać takiego nachmielenia, które zadowoli hopheada 🙂 Niemniej rzeczona goryczka jest w fajnym, ziołowo-cytrusowym typie. Piwo jest bardzo orzeźwiające i dosyć lekkie, ale nie wodniste. W smaku występują też górnofermentacyjne owoce i pewna doza słodowości. Muszę przyznać, że piwo pije się bardzo przyjemnie, a każdy łyk zachęca do sięgnięcia po następny; jednocześnie chociażby Birds & Bees czy 7 Giraffes z tego samego browaru smakowały mi jeszcze bardziej. Chyba. Tak czy siak – to jest fajne, smaczne i orzeźwiające piwo, po które chętnie bym sięgał, gdyby któryś z naszych browarów takie uwarzył.
Moja ocena: 7/10
I bonus:
Swannay Brewery, Orkney Blast
Tym razem do Katowic dotarło piwo z browaru mieszczącego się na Orkadach (kto bez googlania wskaże na mapie te wyspy?) Orkney Blast to strong ale, ale wiadomo, 6% dla nas? Co to jest! Ale… W smaku i tak trochę czuć alkohol. W zapachu nie, bo w zapachu w ogóle mało co czuć…Nuta chmielu, troszkę słodowości i właściwie tyle. Smak też niestety jest dosyć bezpłciowy. Słodowości nie czuć prawie wcale, jest jedynie obecna nawet przyjemna, typowa dla brytyjskich piw, trawiasta goryczka i delikatny owocowy posmak. Ale to zdecydowanie za mało, by piwo uznać za szczególnie interesujące; nie powiem, jest nawet smaczne, ale nudne jak transmisja obrad sejmu.
Moja ocena: 5,5/10