Loading

W ostatni weekend w katowickim Szybie Wilson odbyła się trzydniowa impreza skierowana do fanów dobrego piwa – Silesia Beer Fest III. Pojawiłem się na niej na dłuższą chwilę skupiając się bardziej na degustacji piwa, zaczepianiu ludzi oraz kręceniu relacji filmowej (już wkrótce na blogu – wraz z wywiadami oraz degustacjami), jednak kilka piw tak zapadło mi w pamięć, że uznałem, iż warto o nich wspomnieć także w relacji tekstowej.

Szczerze mówiąc na początku obawiałem się o sukces piwny i frekwencyjny Silesia Beer Fest III. Po pierwsze – pogoda. Znane przysłowie mówi, że w Marcu jak w garncu, ale tutaj garniec ten był chyba wypełniony zimnym powietrzem i schowany do lodówki; pogoda niekoniecznie zachęcała do opuszczenia domowych pieleszy, a wiadomo, że i na piwo większa jest ochota, gdy z nieba leje się skwar. Po drugie – o festiwalu było jakoś tak… Cicho. Nie było wzajemnego nakręcania się na Jepiwce, nie widziałem za wiele plakatów, a billboard rzucił mi się w oczy tylko jeden. A i fejsowa strona festiwalu nie zdradzała zbyt wielu informacji i nie potęgowała napięcia. Po trzecie – lista wystawców i premier nie wydawała się z początku interesująca, można było mieć wręcz wrażenie, że browary potraktowały tę śląską imprezę trochę po macoszemu.

Na szczęście myliłem się. I to jak się myliłem! Przede wszystkim ostatni punkt – może liczba browarów, w sumie 24, z czego tylko jeden zagraniczny, nie oszałamia, ale za to liczba premier już tak – gdyż tych było ponad 20. I to jakie premiery! Nie udało mi się skosztować wszystkich, właściwie to ledwie przekroczyłem połowę (cóż, nie samymi premierami człowiek żyje), więc nie będę w stanie opisać tutaj moich wrażeń dotyczących każdej z nich. Właściwie to mogę dać kilka wskazówek dotyczących tylko tych piw, które jakoś szczególnie zapadły mi w pamięć – wrażeń nie spisuję na gorąco, a kilka dni później, gdyż zostałem uszczęśliwiony delegacją, na którą pojechałem wprost z festiwalu. Jakby tego było mało – z powodów rodzinno-towarzyskich w sobotę, czyli „największy” dzień festiwalu, w Szybie Wilson pojawiłem się tylko na dłuższą chwilę. O ile można powiedzieć, że wypicie czterech piw zajmuje tylko „dłuższą chwilę”.

Właściwie to w sobotę piw udało się skosztować więcej – podobnie jak rok temu w trakcie festiwalu odbyła się jedna z bitew Kato Beer Cup, tym razem w stylu Roggenbier. W skrócie: piwowarzy domowi serwują uwarzone przez siebie piwo we wskazanym stylu, a potem publiczność swoimi głosami wskazuje, które piwo jej najbardziej smakowało; co nie jest wielkim zaskoczeniem, piwo bardzo szybko się skończyło. Do kolejnego etapu przeszły dwa zespoły – Browar Domowy Bastion i Browar Domowy Kista Piwa. Kolejne bitwy (a jeszcze sporo ich przed nami) odbędą się „u organizatora” – w katowickim multitapie Absurdalna. Oczywiście nie była to jedyna „pozapremierowa” atrakcja festiwalu – w jego trakcie odbyło się wiele prelekcji, z których byłem na… Jednej. W dodatku na tej, którą sam prowadziłem; niestety, czas nie pozwolił pojawić się na wystąpieniu innych prelegentów, np. Chmielobrodego czy Tomka z Piwnych Podróży. Można powiedzieć, że karma mnie ukarała – przemawiałem w niedzielę o 13, więc tłumów wówczas nie było; nie mogę nikogo o to winić, mi też pewnie nie chciałoby się tak wcześnie przyjechać, gdybym nie występował 🙂 Ale mam nadzieję, że tym, którzy się pojawili, się podobało.

Czas wspomnieć o piwach. Bardzo mnie cieszy, że piwo naprawdę dobrych, ciekawych lub odjechanych piłem więcej, niż tych, które mi do gustu nie przypadły. Najlepszym piwem festiwalu było dla mnie piwo Mind Your Step z holenderskiego browaru Uiltje – potężny, imperialny RIS (14% alkoholu!) z żurawiną, kawą i jałowcem. Piwo niesamowicie bogate w smaki, intensywne, gęste, o alkoholu niemalże niewyczuwalnym. 8,5/10, zdecydowanie. Drugim piwem, które najbardziej zapadło mi w pamięć, była jednocześnie premiera najbardziej odjechana – Gąska Beerbinka z Piwowarowni. Było to gose leżakowane z… Ogórkami kiszonymi; podobno ogórki te miały już 7 lat (!), były więc bardzo kiszone 🙂 Podobnie jak to piwo. Z jednej strony smakowało, cóż, jak piwo z wodą spod ogórków, z drugiej – było bardzo orzeźwiające, a z lekko słonawym i kwaśnym smakiem komponowało się naprawdę świetnie. 7,5/10. Ale nie da się ukryć, że to piwo zdecydowanie dla fanów ekstremalnych doznań i znalazło chyba tyle samo zwolenników, co przeciwników, którzy po zrobieniu jednego łyka wykrzywiali twarz w grymasie niesmaku. Najlepszym piwem festiwalu według publiczności był uwarzony (upieczony?) przez Piekarnię Piwa Coffee Twist, czyli Double Coffee Milk Stout. Powiedzieć o tym piwie, że było słodkie, to nic nie powiedzieć; podobno piwowar dorzucił do tego piwa poczwórną dawkę laktozy, co odcisnęło swoje piętno na smaku. Dla mnie było za słodkie, ale ogólnie nie przepadam za tym stylem, więc się nie zachwyciłem – 7/10 – w przeciwieństwie do większości degustatorów, gdyż peanów na cześć tego piwa usłyszałem sporo. I pewnie, nie mogę powiedzieć, że było niedobre, bo było smaczne. Podobnie jak uwarzona przez ten sam browar Amerykawka, która smakowała mi bardziej 7,5/10 – jednak to kolejne piwo skierowane raczej do ludzi lubiących dziwne połączenia. American Pale Ale z dodatkiem kawy… Mózg dostawał fiksacji z pomieszania zmysłów. Fajnie! Warto wspomnieć, że Piekarnia Piwa przywiozła także pieczony przez siebie chleb. Pozytywnie zaskoczyło mnie też De Facto z Browaru na Jurze. Ten potężny Belgian Strong Ale (12% alkoholu!) musiał być mocno podbity cukrem, skoro miał tylko 22% ekstraktu początkowego, ale otrzymaliśmy piwo nadzwyczaj, jak na parametry, pijalne, a częstowane przeze mnie osoby zgadywały, że mają do czynienia z czymś o wiele lżejszym. 7/10. Niemniej podobnie jak innych „mocarzy” tak i tego próbowałem niewiele (0,2 l), gdyż przy większych objętościach festiwal mógłby się dla mnie szybko skończyć 🙂

 

Na festiwalu królowały nietypowe połączenia. Kolejnym piwem, gdzie po pierwszym łyku doznawaliśmy dysonansu poznawczego, był Angels’ Share z Browaru Komitet. Solone Wood Aged Scotch Ale wędzone torfem było nadzwyczaj kremowe, a sól fajnie komponowała się z niezłą, torfową wędzonką. Dla mnie super. 7,5/10 podobnie jak inny „torfiak”, tym razem ze Szpunta – Night Wolf Extreme Peated. Przy wersji tego piwa „nie-extreme” marudziłem piwowarowi, że za mało kabli, bandaży i wszystkiego tego, co kochamy w piwach wędzonych torfem, tutaj więc dostałem na dzień dobry torfowym prawym prostym; jestem więcej niż usatysfakcjonowany. 7,5/10. Mniejszej satysfakcji dostarczyła mi redenowa Kolonia nad Rawą, czyli piwo w stylu kolońskim; oczywiście miałem w świadomości, że kolsch to nie jest styl, który ma nam dostarczyć smakowego orgazmu, więc kupiłem butelkę celem domowej degustacji, jednak i ona potwierdziła, że mamy po prostu do czynienia z porządnym, ale nie wybitnym piwem. 6/10. Smakowała mi również podwójna IPA z Tattoed Beer, czyli Fallen Angel (7/10), a i ReCraftowy Blond (zapomniałem nazwy 🙁 )) był fajnym początkiem niedzieli. Warto dodać, że piwo zostało uwarzone na rynek… Francuski, gdzie trafi kilka tysięcy butelek.

Jak wspomniałem na początku, obawiałem się o sukces frekwencyjny festiwalu; jednak już w piątek tłumy były spore, a w sobotę ludzi było tak dużo, że w Szybie Wilson żadne ogrzewanie nie było potrzebne, gdyż tak duża liczba żywych kaloryferów biegających od stoiska do stoiska zapewniała naprawdę gorącą atmosferę. Fajnie było też zobaczyć tyle znajomych twarzy oraz poznać nowe osoby – wiadomo, taki festiwal to świetna okazja nie tylko do degustacji różnorakich piw, ale także także pointegrować się towarzysko. Oraz zamienić kilka słów i tyleż piw z innymi piwowarami domowymi, gdyż i ci byli reprezentowani na festiwalu – zarówno przez oficjalne stoisko Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych (którego i ja jestem członkiem), jak i wielu niezrzeszonych; udało mi się sprówać piwa domowych browarów Warka Przymierza, Hołda Chmielu i Perkele, które serdecznie pozdrawiam.

Podsumowując – festiwal był naprawdę udany. Były małe niedociągnięcia (według mnie za mało toalet, a i liczba stoisk gastronomicznych nie powalała), ale sukces frekwencyjny oraz „piwny” festiwalu pokazują, że takie wydarzenie w Katowicach jest potrzebne. Dlatego też już nie mogę doczekać się kolejnej edycji festiwalu, chociaż na tę pewnie przyjdzie poczekać przynajmniej rok…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Top